Nie jestem w stanie przybliżyć Wam szczegółów, ale zakład złotniczy ojca w mojej pamięci ma ostry zapach. Kwaśny, momentami duszący, metaliczny i bury. Czujecie?
Pierwszy własny zakład złotniczy Alfreda Bielca mieścił się na piętrze w budynku Cechu Rzemiosł Różnych w Mielcu. Pierwszym piętrze.
Nie jestem pewna czy na drzwiach była jakaś tabliczka „Zakład złotniczy”, ale pamiętam, że były masywne, białe i zawsze otwarte, jakby zapraszały każdego do wejścia. Do wnętrza pracowni nie miał dostępu każdy. Klient zatrzymywał się przy szklanej ladzie z niewielkim otworem na wsunięcie pieniędzy czy wydanie gotowego wyrobu. Dalej mogli wejść tylko współpracownicy i rodzina.

Każda przeróbka złotnicza w zakładzie była ewidencjonowana, więc jak ktoś zamawiał obrączki ślubne, zostawiając materiał, na przykład obrączki dziadków, w księdze zapisywano imię i nazwisko, adres, przyjęty materiał oraz rodzaj zamówienia. Ojciec pobierał miary palców i wypisywał dowód przyjęcia, na którym widniała data realizacji zamówienia.
Dzięki tej ewidencji jestem w stanie określić przybliżoną liczbę sztuk biżuterii, jakie Alfred Bielec wykonał w swoim życiu w zakładzie złotniczym. Jesteście ciekawi, jaka to liczba?
2323 sztuki biżuterii.
Mój brat mówi, że to cholernie dużo. Ja mówię: co za liczba!

ul. Krótka 5
Większość pierścionków, kolczyków i obrączek oraz kilka sporych realizacji z metalu wykonał właśnie na Krótkiej 5, w niewielkiej pracowni, mieszczącej się po drugiej stronie szyby, za kotarami, poza wzrokiem klientów. Zakład złotniczy taty musiał być mały, bo kojarzę raczej niewielki jasny pokój z dużymi oknami.
W oczach dziecka każda przestrzeń wydaje się ogromna, a gdy odwiedzałam ojca w zakładzie, mając 5 czy 6 lat, nie wydawał mi się on przestrzenny.
Pod oknami był zawieszony kaloryfer, do niego dosunięty stół, pełen różnych narzędzi. Przy ścianie kilka maszyn i główny stół, przy którym ojciec miał palnik, mniejsze i większe młotki, przeróżne narzędzia, których nazw nie potrafię wymienić. W jego stole najbardziej lubiłam wąskie, długie szuflady, pełne pilników, rylców, różnych tajemniczych przedmiotów. Uwielbiałam odsuwać je i myszkować.
Na ścianie wisiało godło Polski, orzeł, pozbawiony korony. Musiał wisieć też dyplom mistrzowski, ale nie wiem czy jeden czy dwa.
W głębi znajdowało się wąskie, ciemne pomieszczenie, dalej umywalka, wejście do toalety i digestorium.
Te kilka zdjęć z zakładu złotniczego, wiele różnych narzędzi, przedmiotów przypomina mi tamtą przestrzeń.
Kiedy przechodzę ulicą Krótką, zwykle podnoszę wzrok w stronę okien dawnej pracowni mojego ojca. Gdy pytam brata o wspomnienie tego miejsca, przypomina mu się dźwięk walenia młotkiem w metal, unoszący się w całej okolicy.
Ja dodaję we wspomnieniach ten kwaśny, metaliczny zapach.
Czujecie?
Wzrusza to. Ciekawe bardzo, jaka była dalsza historia np jakiegoś pierścionka czy obrączek albo naszyjnika, kto dziś je nosi, kto mu podarował, pewnie niejedna ciekawa historia z tym się wiąże. Nie wiem czy zamawiający podawali adresy, bo jeśli tak to może udałoby się coś dowiedzieć. Tak tylko przyszła mi taka myśl do głowy, gdy czytałam,pozdrawiam ?
Takich historii jest na pewno ponad 2000! Tyle ile wykonanych sztuk biżuterii. Kilka z nich odnalazłam u rodziców znajomych. Przecież duża część z tych zamówień była realizowana tutaj na miejscu, w Mielcu. Mam adresy i już zastanawiałam się nad drugim etapem projektu, właśnie polegającym na odszukiwaniu śladów wyrobów mojego ojca. To byłaby przygoda życia, bo tego jest tyle, że hej.
Cieszę się, że podoba się Pani ten wpis. Zachęcam do wracania tutaj. Mam przyszykowanych jeszcze kilka wpisów, w tym właśnie o historii odnalezionego pierścionka w niesamowitych okolicznościach.
Krótka 5, miejsce w którym rejestrowałem zakład rzemieślniczy w 1979 r. Wówczas w Kolbuszowej nie było jeszcze Cechu. Być może mijałem się z Twym Ojcem gdzieś na schodach, kto to wie?
Na pewno! Gdzie dokładnie mieścił się Pana zakład? Czy to były usługi foto?